2025-11-08
fb1

W czerwcu i lipcu na niemieckich stadionach w szranki o Puchar Henriego Delaunaya stanęły 24 drużyny, w tym reprezentacja Polski. Faza grupowa Mistrzostw Europy w piłce nożnej, choć obfitująca w niespodzianki i, w przeciwieństwie do fazy pucharowej, dość ofensywną grę, dla kibica polskiej reprezentacji zakończyła się smutno. Choć można powiedzieć, że zgodnie z oczekiwaniami. Po porażkach z Holandią 1:2 i Austrią 1:3 polska drużyna, jako pierwsza, odpadła z turnieju i już tylko ku pocieszeniu kibicowskich serc zremisowała w swoim ostatnim meczu z Francją 1:1.

Dla prawdziwego kibica jednak mistrzostwa jeszcze się nie skończyły. Choć w fazie pucharowej zabrakło Biało-Czerwonych, pozostało wiele ciekawych drużyn, w tym „stare firmy”, jak: Niemcy, Włochy, Hiszpania, Anglia, Francja czy Holandia. Czy mogły się pojawić jakiekolwiek wątpliwości, gdy zmaterializowała się możliwość kibicowania na żywo, z trybun dortmundzkiego stadionu, zmaganiom Holandii i Anglii w półfinale ME?
Podróż zaczęła się dzień przed meczem, od lotu z Warszawy do Düsseldorfu, po której nastąpił krótki przejazd autobusem do hotelu w centrum Dortmundu. Po załatwieniu formalności szybki rekonesans potwierdził, że kibice, w większości holenderscy, powoli opanowują centrum miasta. Zanim jednak do nich dołączymy, pora na zwiedzanie atrakcji Dortmundu, ale to już historia na inny artykuł…

Na drugi dzień w centrum Dortmundu trwa niepowstrzymany pomarańczowy przypływ. Holendrzy wysypują się tysiącami z dworca kolejowego i ruszają w stronę stadionu. Szacunki mówią o ponad 100 tys. kibiców z Niderlandów i około 20 tys. Anglików. Tych ostatnich jednak ciężko dostrzec w rzece Holendrów. W końcu czuć ten niesamowity klimat piłkarskiego święta – wszyscy śpiewają, tańczą, grają na przeróżnych instrumentach. Nad tłumami unosi się pomarańczowy dym z rac.

Taka armia kibiców paraliżuje miasto, korki są gigantyczne, ale jakoś udaje się dostać pod stadion. Samo przejście przez bramki i kontrole odbywają się dość sprawnie, na trybunach udaje się zasiąść ponad 1,5 godziny przed rozpoczęciem meczu. Jest okazja zwiedzić inne sektory trybun, obejrzeć rozgrzewkę piłkarzy i ceremonię przed meczem. Jeszcze godzinę przed spotkaniem dość mocno pada, w jednym z narożników stadionu znowu, podobnie jak na poprzednich spotkaniach na tej arenie, z dachu leją się strumienie wody. Na szczęście stopniowo się rozpogadza.

Wreszcie wybrzmiewa pierwszy gwizdek Felixa Zwayera. Dość szybko, bo już w 7 minucie, po błędzie Rice’a, Xavi Simons wyprowadza Holendrów na prowadzenie. Pomarańczowe w większości trybuny eksplodują niesłychaną radością. Anglicy nie zamierzają jednak się poddawać i już w 18 minucie Harry Kane wyrównuje z rzutu karnego.

Anglia, która dotąd na mistrzostwach wszystkich rozczarowywała, wreszcie gra dobrą, szybką i ofensywną piłkę. Trzy bardzo groźne strzały oddaje Foden. Holendrom, przy odrobinie szczęścia, jakoś jednak udaje się dotrwać do drugiej odsłony meczu, a po przerwie synowie Albionu znów przechodzą w „tryb oszczędzania energii”. Holendrzy uzyskują przewagę, naciskają, ale, pomimo niesamowitego, ogłuszającego dopingu swoich fanów, nie udaje im się strzelić gola. Z kolei Anglicy pod koniec meczu postanawiają rozstrzygnąć spotkanie i nie czekać na dogrywkę.

Pierwsze ostrzeżenie wysyłają akcją z 79 minuty, w wyniku której pada nieuznany z powodu spalonego gol Saki. Wreszcie w 90 minucie rezerwowy Ollie Watkins strzela na 2:1 dla Anglików, czym wprawia kibiców „Trzech Lwów” w euforię. Wydaje się, że stadion należy teraz do nich, pomimo zdecydowanie mniejszej ich liczby od „Pomarańczowych”. Holenderscy kibice szybko się jednak otrząsają i starają się unieść dopingiem swoich zawodników. Czasu jest jednak zbyt mało. 6 minut, które doliczył arbiter, nie wystarcza, by Holendrzy zdobyli bramkę i doprowadzili do dogrywki. To podopieczni Garetha Southgate’a wygrywają mecz 2:1 i awansują do finału Mistrzostw Europy, po raz drugi z rzędu. Tam już czeka na nich Hiszpania…

Artykuł opublikowany był w „Powiatowym Życiu Kutna” nr 13 (627) z 4 września 2024 roku.